Views: 12

Przyznacie, że jak na warszawiaka przystało tytuł dość przewrotny. Jednak moje związki z Krakowem trwające od wielu lat pozwalają mi na użycie tego dość poufałego tytułu. Zaznaczam od razu, że będę się starał nie używać fragmentów, czy też całości tekstów dotychczas przeze mnie napisanych związanych z aktualnym tematem tego tekstu, a tym bardziej innych autorów. Co by nie powiedzieć Kraków mimo tego, że jest powszechnie znany z dużego zanieczyszczenia środowiska, jest niekwestionowaną stolicą polskiej kultury i miastem o dużych walorach turystycznych.

 To tu swoją siedzibę mają najbardziej znane w Polsce teatry i stąd pochodzi wielu znanych reżyserów i aktorów, po szczegółowe dane odsyłam zainteresowanych do wiadomości w intranecie. Kraków jak każde duże miasto ma swoje tajemnice, legendy i przyzwyczajenia. Z tego co się orientuję nie ma takiego miasta, w którym była taka tradycja jak tylko w Krakowie, że student który uzyskał absolutorium szedł na Rynek pod pomnik Adama Mickiewicza i śpiewał piosenki.

Inna bardzo ciekawa sprawa to, że w Krakowie jest taki zwyczaj. że nie używa się telefonów komórkowych w środkach komunikacji miejskiej ma to nawet swoje określenie (paese z fran. czyt. pase).

 Obecnie moje związki ze stolicą Małopolski biorą się głównie stąd, że ze Skawiny koło Krakowa pochodzi moja żona (tu także mieszka jej rodzina) oraz dlatego, że tu mieszkają nasi przyjaciele. Gdyby nie zaangażowanie i wsparcie całej rodziny Tokarskich i Tadeusza Siuty moja rodzina nie miałaby szans uczestniczyć w krakowskim etapie pielgrzymki Benedykta XVI do Polski oraz ŚDM Kraków 2016, któremu przewodniczył papież Franciszek.

Emocje z papieskich pielgrzymek dla człowieka takiego jak ja i wielu innych są tak niesamowite, że trudno je wyrazić słowami i porównywać z jakimkolwiek innym wydarzeniem.

 Początkowo do Krakowa wyjeżdżałem samodzielnie jako młody chłopak, później jako drużynowy wraz ze swoimi harcerzami na wspólne weekendowe wypady. Jak pisałem wcześniej kilka moich wyjazdów związanych było z papieskimi pielgrzymkami. Z perspektywy czasu żałuję, że nie wziąłem udziału we wszystkich krakowskich etapach odbywających się pielgrzymek Ojca Świętego Jana Pawła II. Za to jako harcerz wśród innych pozostałych brałem udział grupie wspierającej kościelne służby Totus Tuus w Warszawie (1983 r. i 1987 r.).

W trakcie trwania jednej z pielgrzymek JP-2 do Krakowa (16-19.08.2002 r.) spowodowała, że musieliśmy zmienić termin naszego ślubu. Całe zamieszanie wyniknęło z faktu, że pierwotnie mieliśmy zarezerwowany termin w Warszawie na 10.08. (kościół, sala balowa itp.). Któraś z osób organizujących przyjęcia popełnił błąd i zanosiło się, że dwa wesela będą się musiały odbyć w jednej sali w tym samym terminie. Matka panny młodej odwołując się do najwyższych wartości ubłagała nas, abyśmy odstąpili im termin, ponieważ oni już dużo wcześniej wysłali zaproszenia. Dlatego, że my jeszcze tego nie zrobiliśmy łatwiej nam było przesunąć termin, chociaż nie do końca. Sprawa nie była taka prosta, bo mieliśmy uzasadnione przekonanie, że rodzina mojej narzeczonej (pochodząca ze Skawiny k. Krakowa) ze względu na blokadę większości ulic z powodu papieskiej pielgrzymki, nie będzie miała szans przyjechać na kolejną z proponowanych dla nas dat, czyli (wesela) ślubu 17.08.2002 r. Dlatego musieliśmy przyśpieszyć przygotowania, aby nasza uroczystość mogła odbyć się w jedynym akceptowalnym przez nas terminie, czyli 3 sierpnia.

W tym miejscu trzeba dodać, Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski akurat 19.08.2002 nawiedził Skawinę rodzinne miasto Małgosi, która od co najmniej pół roku mieszkała u nas w domu, tracąc przy tym okazję do witania Ojca Świętego w swoim mieście.

 Trzeba w tym miejscu dodać, że my po naszym ślubie przebywaliśmy (na zaproszenie naszych przyjaciół) w Krakowie po wyjechaniu z Polski papieża. Widoki które oglądaliśmy zaznaczyły się w nas bardzo depresyjnie. Szczególnie kiedy dotarliśmy na Błonia Krakowskie. Z ozdobnego jak zwykle na takie uroczystości pięknego ołtarza zostały gołe dechy podobnie, to co pozostało po ławkach dla duchowieństwa i oficjeli. Widok tego wszystkiego napawał nas przerażeniem i nieuchronnym odczuwanym podświadomie schyłkiem życia Naszego Kochanego Ojca Świętego. Nasze kolejne wyjazdy przebiegały w miarę spokojnie.

 Odkąd Ojciec Święty Jan Paweł II ustanowił Święto Miłosierdzia praktycznie nie było takiego roku, że nie wziąłbym w nim udziału, tym bardziej że nasi przyjaciele byli dla nas na tyle mili, że nigdy nie mieliśmy problemów z noclegiem czy prowiantem w Krakowie. Dodam jeszcze, że przeżywanie Święta Miłosierdzia w Krakowie stało się moim ukochanym spotkaniem modlitewnym. A już, kiedy siostry zakonne z tutejszego zgromadzenia swoimi młodzieńczymi słowiczymi głosami wyśpiewują w kilku obcych językach Koronkę do Miłosierdzia Bożego – to wtedy do pełni szczęścia nic mi już nie brakuje. Kolejne lata w Krakowie były dla nas wybitnie pechowe. Udając się na Święto Miłosierdzia w 2010 roku zastała nas w Krakowie – Tragedia Smoleńska (opisuję swoje przeżycia z tamtego czasu w jednym z rozdziałów mojej książki „brat Jacek”). Wtedy praktycznie z minuty na minutę musiałem przyjąć zasady pracy charakterystyczne dla korespondenta z miejsca zdarzenia.

 Kolejne optymistyczne wydarzenie, w którym braliśmy udział to ŚDM – Kraków 2016. Smaku temu wydarzeniu dodaje fakt, że praktycznie w ciągu kilku minut podjęliśmy decyzje o wyjeździe (głównym decydentem byłem ja, a decyzję o wyjeździe podjąłem po wysłuchaniu dialogu papieża Franciszka z młodzieżą z okna w Pałacu Arcybiskupów Krakowskich na temat małżeństwa. Już na drugi dzień byliśmy w Krakowie. Oczywiście taki szaleńczy udział w tego typu przedsięwzięciach nie był możliwy bez pomocy rodziny, naszych krakowskich przyjaciół i naszych pracodawców.

 Kolejny wyjazd mieliśmy zaplanowany w lutym 2022 roku. Jeszcze nie zdążyliśmy wyjść z walizkami z domu, a już z ostatnich wiadomości (radiowych) przed wyjściem na dworzec dowiedzieliśmy się, że Rosja napadła na Ukrainę.

Wreszcie rok 2024 r. pierwszy lipcowy weekend 05.07. – 07.07.2024 r.) Dość szybko podjąłem decyzję o kolejnym naszym weekendowym wyjeździe do miasta króla Kraka. Początkowo trochę się bałem, że znów coś nam się przytrafi, jednak nasi bardzo wierzący przyjaciele zapewniali nas, że nad nami czuwa Pan Jezus i Maryja i nic nam nie grozi. Takie podejście pozwoliło nam całkowicie się wyciszyć i skupić na duchowych oraz turystycznych aspektach naszej wyprawy. Szczęśliwie pojawił się w mojej głowie pomysł, aby zatrzymać się w jednym z hoteli w Łagiewnikach, co oprócz walorów duchowych dało nam dobre skomunikowanie ze Skawiną oraz Galerią Krakowską i Rynkiem.

Tak w piątkowym (05.07.) udaliśmy się popołudniowym Pendolino stacja docelowa Kraków Główny. Już w pociągu dało się zauważyć, że polska młodzież nam wyładniała. Otwarte pozostaje pytanie, czy uroda (mam na myśli jako facet płeć żeńską) idzie w parze z rozumem. Trochę, poza tym tematem pozostaje u niektórych młodych dziewczyn, bo już w progu wagonu daje się zauważyć u nich lekka bezradność i zakłopotanie oraz pojawiające się pytanie, co zrobić ze swoją dużą walizką, aby nie blokować dość wąskiego przejścia tego z założenia komfortowego wagonu. Wtedy zjawia się taki „rycerz” jak ja i maksymalnie dwoma ruchami „pakuje” walizkę takiej niewieście na wolną półkę i w tym momencie kończy się ten etap trosk, po kolei trzech dziewcząt, które w swoim spojrzeniu raczej wyrażały niedowierzanie, że ktoś obcy chce im pomóc czy poderwać. Ponieważ dość dawno nie podróżowaliśmy tym rodzajem pociągu zupełnie zapomniałem, że podczas kontroli biletów główny pasażer (grupy osób) musi okazać dokument ze zdjęciem, po szybkim przypomnieniu nie było problemu z dalszą podróżą.

Jeszcze przed dojechaniem do Krakowa wymyśliłem, że lepszym transportem z dworca głównego do Łagiewnik będzie podmiejski pociąg niż tramwaj. Piątkowy wieczór przeznaczyliśmy na rozeznanie się po hotelu, Łagiewnickim Sanktuarium i Bazylice Miłosierdzia. Sobota to czas przeznaczony na spotkania z rodzinami sióstr Małgosi i nawiedzenie rodzinnych grobów. Potem jeszcze obiad w rodzinnym gronie i powrót do hotelu. Niedziela rano śniadanie, dopakowanie walizek i wyjazd na dworzec. Tu jak zwykle przechowalnia bagażu i wyjście na Rynek.

 Dla Gosi wyjazd do Krakowa bez „precli” się nie liczy, więc musieliśmy i my zaliczyć tę przyjemność. Po drodze do Rynku ja okiem dziennikarza trochę obserwuję pary chłopak-dziewczyna. Nie chodzi mi tym razem o urodę, ale że ewidentnie widać, że ona to Polka, a on anglojęzyczny. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że nasze dziewczyny wyjeżdżają na wyspy w celach matrymonialnych. Ostatni punkt programu naszej krakowskiej wycieczki to spotkanie z Basią i Krzysztofem Tokarskimi, którzy dość nieoczekiwanie zapraszają nas na obiad i podwieczorek.

Potem znów pociąg kierunek Warszawa-Centralna.

 brat Jacek