Views: 2

Wstęp

Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek w życiu będę pisał książkę, a już na pewno przez myśl nawet mi nie przeszło, że główną jej treścią będą moje opowieści nie tylko o charakterze lokalnym, ale związane z wydarzeniami patriotycznymi czy religijnymi, w których szczególną rolę odgrywają wspomnienia z mojego udziału w papieskich pielgrzymkach, przemierzaniu papieskich szlaków, czy w Światowych Dniach Młodzieży.

Pisanie to pasja, która zrodziła się w trudnych chwilach mojego życia. Najpierw przelewałem na papier to, co mnie bolało, a do czego już nie warto wracać. Z czasem zacząłem tworzyć teksty (z natury pisane do szuflady), traktujące o zjawiskach i wydarzeniach społecznych, kulturalnych i religijnych, w tym papieskich.

Zanim zacząłem interesować się dziennikarstwem fascynowała mnie fotografia. Obrazy z życia, wydarzenia zamknięte w kadrach, wzbogacone słowem, których byłem obserwatorem i uczestnikiem. Tkwią one w mej głowie i sercu, odkładają się w pamięci, w rękopisach, w fotografiach, każą tworzyć nie dla siebie, ale dla młodszych.

Pragnieniem moim jest przekazać i przybliżyć pokoleniu mojej córki Sylwii, przypomnieć starszym, także mojej żonie Małgosi, te wielkie chwile i osobiste przeżycia, gdy papieżem był nasz rodak  Jan Paweł II, a następnie Benedykt XVI, który po wyborze na tron Piotrowy 19.04.2005 r. powiedział do zgromadzonego ludu na placu św. Piotra w Watykanie: „Drogie siostry i bracia! Po wielkim papieżu Janie Pawle II kardynałowie wybrali mnie: prostego, skromnego pracownika Winnicy Pańskiej. Pociesza mnie fakt, że Pan potrafi działać także poprzez narzędzia niedoskonałe, a przede wszystkim zawierzam się waszym modlitwom. W radości Zmartwychwstania Pana ufni w jego ustawiczną moc idziemy naprzód, a Pan nas wspomoże, a Matka Boża będzie po naszej stronie. Dziękuję”.  Później też wielokrotnie oddawał hołd naszemu papieżowi, mówiąc wielokrotnie o Nim: il mio amato Predecessoremój umiłowany Poprzednik.

Niestety ze względu na mój wiek i na obowiązki rodzinne oraz zawodowe nie miałem zbyt często możliwości uczestniczenia w wydarzeniach pod przewodnictwem papieża Franciszka, poza istotną, a  może  przede wszystkim podsumowującą moje życie religijne decyzją o nieco zwariowanym pomyśle i realizacji wyjazdu na ŚDM[1] Kraków 2016. Piszę o tym w podrozdziale „Światowe Dni Młodzieży Kraków 2016 – moja opowieść”.

Wprawdzie na tych podniosłych wydarzeniach pełniłem często obowiązki dziennikarza i fotoreportera, nie znaczy to jednak, że miałem do tych uroczystości wyłącznie zawodowe podejście. Mimo upływu lat (niedawno ukończyłem 56. rok życia), czuję jeszcze w sobie młodzieńczego ducha, dzięki któremu nadal potrafię radować się wszelkiego rodzaju podniosłymi przeżyciami religijnymi, często wzruszając się do łez. Niekiedy radość była tak duża, że na mojej twarzy pojawiały się promienie uśmiechu z Miłości Bożej i miłości do bliźniego. Następowało to na ogół, kiedy byłem w bezpośredniej bliskości któregoś z papieży lub w innych sytuacjach, którym towarzyszyło przeżywanie przeze mnie silnych emocji.

Myśli kolejnych papieży mają dla mnie teraz inny wymiar i kiedy każdorazowo pojawiały się w wydarzeniach religijnych, a to wśród fotoreportaży, które robiłem dla Agencji FOTO-KAI oraz relacji na początku mojej drogi dziennikarskiej dla „Tygodnika Lokalna”, czy w dziennikarskim dojrzewaniu i rozkwicie dla ogólnopolskiego katolickiego tygodnika „Idziemy”, z którym współpracowałem aż do przełomu marca/kwietnia 2020 roku, kiedy to przez pandemię SARS-
CoV-2, w znacznym stopniu przyczyniającą się do braku pracy we wszystkich dziedzinach życia, zaprzestałem działalności dziennikarskiej, choć ta książka trochę temu przeczy.

Innym powodem zaprzestania przeze mnie „dziennikarki” był fakt zorientowania się podczas zdalnej pracy dla mojej instytucji NIK[2], że muszę więcej czasu poświęcić żonie i córce.

Współpracując z „Tygodnikiem Lokalna” i „Idziemy” łączyłem pasje dziennikarską i fotograficzną pod wspólnym mianownikiem fotoreportera, z uśmiechem stwierdzając, że kiedyś nie umiałem prowadzić nawet pamiętnika czy kalendarza, co, jak wiem, czyniły nie tylko koleżanki, ale też moi koledzy. Wyjaśniam tu „komórkowcom” – posiadaczom telefonów komórkowych – że pamiętnik to taka książeczka, albumik, w którym przyjaciele, a nawet przyszli narzeczeni wpisywali ich posiadaczom czułe wierszyki, „ku wiecznej pamięci”.

Dodam przy tym, że przez dość długi czas, dopóki się to dało pogodzić, pracowałem w obu tych tygodnikach jednocześnie, aż w końcu w pełni dumny i spełniony zostałem wyłącznie przy ogólnopolskim tygodniku katolickim „Idziemy”.

Chociaż wiele razy próbowałem i nawet miałem znaczący udział w powstawaniu kronik mojej drużyny harcerskiej, później wyższej uczelni, a nawet parafii, to jednak nie podjąłem trudu stworzenia całościowej kroniki swojej rodziny. Czasem żałuję tego zaniedbania i po trosze zazdroszczę tym, którzy siadają codziennie nad zeszytem, czy do komputera, aby opisać kolejny, miniony już dzień własnego życia.

Pomysł zebrania wspomnień o swoich przeżyciach religijnych zrodził się w trakcie powrotu z wieczoru autorskiego (dnia 9 lipca 2012 r.) zaprzyjaźnionego redaktora Wojciecha Giełżyńskiego – rektora mojej uczelni WSKiMS[3].

Jednak pierwszy raz w celu napisania większej publikacji usiadłem przed rozłożoną na biurku kartką i chwyciłem za pióro w wigilię święta Chrystusa Króla Anno Domini 2012 i przeddzień św. Katarzyny. Zamyśliłem się, Katarzyna, Kasia, to imię przewinęło się w sensie pozytywnym w moim życiu wiele razy.

Dojrzewałem dość długo do  zgłębiania istoty postaci właśnie Chrystusa Króla Wszechświata, aż w końcu dzięki moim pobożnym starszym przyjaciołom zacząłem dochodzić do podstaw prawidłowego myślenia o Naszym Królu i Panie.

To, że tak dawno zacząłem pisać tę publikację, a wracam do niej dopiero teraz (czerwiec 2021 r.) spowodowane było różnymi zawirowaniami, jakie pojawiły się w moim życiu, które skutecznie odciągały mnie od procesu twórczego. Natomiast to, że nie zaprzestałem całkowicie pisania, sprawiły dwie rzeczy: duże przywiązanie do stwierdzenia, które mówiło się na zachętę na początku kariery młodym dziennikarzom, że „mają lekkie pióro”, w tym i mnie, ale też chęć posługiwania się przynajmniej dobrym narzędziem pisarskim.

Równie mocno byłem przywiązany do swoich rozmaitych rękopisów, które przez co najmniej kilka lat miały w sobie coś z tradycji (którą  zawsze ceniłem), ale potrafiły wirować i skutecznie mieszać się w moim pokoju, gdzie powstawały, powodując nieogarnięty chaos w pracowni. Dlatego mimo wielokrotnego podejmowania prób kontynuacji twórczych działań nie zawsze się to udawało. Zatem do dzieła.

Zapyta ktoś, po co odgrzewać stare dzieje swojej rodziny i własnego żywota? Odpowiedź jest jedna, zresztą bardzo prosta. Po to, aby wydobyć z głębi swojej pamięci, z najdalszych jej pokładów historie i motywy, które zaważyły na moim życiu. Dni i doznania, które przełożyły się na późniejsze zainteresowanie wiarą, Kościołem, papiestwem. Nie mam tu na myśli tworzenia autobiografii, a jedynie przypomnienie faktów mających tło religijne, w których uczestniczyłem duszą i ciałem. Nie chcę się jednak zarzekać, bo może kiedyś napiszę po prostu dobrą książkę o swoim życiu.

Wiele z zamieszczonych w mojej książce tekstów powstawało na bieżąco jako relacje po zakończonych wydarzeniach. Inne powstały jako teksty wspomnieniowe, z których jedne i drugie były często publikowane w całości lub we fragmentach na łamach „Tygodnika Lokalna” czy tygodnika „Idziemy” lub innych periodykach.

Od 01.08.1989 r. jestem pracownikiem Najwyższej Izby Kontroli. Żadnemu z moich szefów i kolegów z pracy nie przeszkadzało dotychczas moje dodatkowe zajęcie, a niektórzy wręcz mnie dopingowali i kibicowali moim działaniom twórczym, dlatego tym chętniej byli zapraszani na moje „papieskie wystawy”. Kiedyś w udzielonym przeze mnie jedynym (jak dotąd) wywiadzie mówiłem, że jedni lubią grać w piłkę, drudzy chodzić na piwo, a ja lubię pisać i fotografować. Kiedy jednak patrzę na swój wyuczony zawód (dziennikarz) z perspektywy wielu już lat, widzę, że już w okresie szkolnym byłem w pewnym sensie do niego powołany.

Mam też w tej dziedzinie wcale niemały dorobek, publikacje artykułów czy fotoreportaże dla Agencji FOTO-KAI, dwie edycje papieskich wystaw emocjonalnych „W zamyślonych twarzach ciągle szukam Cię”, w tym również jest moja cegiełka przy powstawaniu książki-pamiętnika pana Zenona Wosia Życie pełne Ameryki pod red. Marka Kusiby (Toronto-Kanada), wystawa fotograficzna „ŚDM Kraków 2016 – Przystanek Kraków Tryptyk” (kościół św. Alberta Warszawa-Wesoła).

Z założenia w swej książce opisuję niejednokrotnie wielkie wydarzenia widziane najpierw oczami młodego chłopca, później młodzieńca-harcerza w krótkich spodenkach i wreszcie dorosłego mężczyzny-dziennikarza katolickiego, choć podział na rozdziały nie jest tu aż tak jednoznaczny. Mam przekonanie, że nieco inaczej ujmuję tematykę, niż inni autorzy relacji z wydarzeń religijnych, które dotychczas było mi dane czytywać.

W swoim opracowaniu nie zawsze zachowuję chronologię uroczystości, do niektórych z nich powracam w kilku rozdziałach. Wynika to z faktu ujmowania tematyki często w wielu wątkach, które są wzajemnie powiązane, a nie zawsze dają się opisywać jako oddzielne wydarzenia.

Kiedy uczestniczyłem w spotkaniach religijnych, zwłaszcza organizowanych przez Ruch Światło–Życie, wybrane osoby głosiły świadectwo o swoim życiu w zetknięciu z wiarą.

Chciałbym, aby osoby czytające moje opowiadania odczuły podobne wrażenia, tak jak ja bym mówił swoje świadectwo. Ponadto bardzo interesowałem się społeczną nauką Jana Pawła II. Mogę powiedzieć o sobie, że jestem przedstawicielem „Pokolenia JP-2”.

Tak się składa, że od wielu lat mieszkam w warszawskiej dzielnicy Wesoła, a co za tym idzie związany jestem z wszystkimi parafiami rzymsko-katolickimi, jakie tu się znajdują. Szczególnie bliska jest mi parafia pw. św. Brata Alberta, gdzie od wielu lat jestem ministrantem i lektorem. Głównie dlatego, że św. Adam Chmielowski dla tych, którym pomagał, „był Dobry jak chleb”, to nie jest tylko hasło czy frazes, taki był.

Powiedziałem parę lat temu jednemu z właścicieli tutejszych piekarni, że pamiętam „smak chleba i zapach, który się czuło z odległości trzech wsi od piekarni” (takie doświadczenie mam z wakacji u dziadków w Helenowie, a ściślej prywatnej piekarni w Maruszowie, czy wakacji w domu dziadków w Siennie i tamtejszej piekarni – obie wsie położone są w pobliżu Lipska n/Wisłą ).

Piekarz odpowiedział mi „takiego chleba już nie ma”. Inna rzecz, że tamten chleb z wiejskich piekarni był naprawdę bardzo dobry.

Piszę o tym dlatego, że darzę dużym uznaniem kapłanów, osoby konsekrowane, czy nawet w pewnym okresie życia uległem fascynacji pustelnikami, którzy muszą tak jak Brat Albert okazywać wiele dobroci nie tylko swoim wiernym, ale i osobom, które tego oczekują.

Tytuł książki „brat Jacek” nie wziął się znikąd, jest związany z moimi wspaniałymi pielgrzymkowymi przeżyciami i zwracaniem się tam pielgrzymów w tej formie do siebie. Budowało to atmosferę Bożej Miłości, co bardzo mi się podobało. Nie muszę dodawać, że
jeżeli ktoś tak się do mnie zwracał (bracie, braciszku…), szczególnie na pielgrzymce, było to bardzo miłe.                                                                                                                        

                                     „brat Jacek” – Jacek Kalinowski

[1]     Światowe Dni Młodzieży.

[2]     Najwyższa Izba Kontroli.

[3]     Wyższa Szkoła Komunikowania i  Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia.

 


Brat Jacek dzieli się z nami tym, co ma najcenniejszego: swoimi wspomnieniami. Jest to subiektywne widzenie świata, poprzez pryzmat głębokiej wiary w Boga.

Retrospekcja, która każe nam zatrzymać się nad tym, co jest w życiu ważne, bez pośpiechu przyjrzeć się relacjom, ludziom, emocjom, ale z perspektywy dojrzałego mężczyzny. To on snuje wspomnienia Światowych Dni Młodzieży, papieskich pielgrzymek, nie wstydzi się uczuć towarzyszących mu w przemierzaniu papieskich szlaków.

Czytając o tych podróżach życia, człowiek ma nieodparte wrażenie, że Anioł Stróż idzie za bratem Jackiem krok w krok, zsyłając na jego drogę ludzi życzliwych i mądrych. Że sam Bóg prowadzi go za rękę po to, by dawał o Nim świadectwo…

Czytając tę książkę wraca głęboka wiara nie tylko w Pana Boga, ale i w drugiego człowieka. W jego wrażliwość, w dobroć i w miłość… Dawno nie czytałam tak wartościowej książki, która tylko z pozoru skupia się na zwyczajnym, prostym życiu.

Dorota Bernhardt-Kowalska, dziennikarka.

********

Książkę można zamówić pod adresem:

jacekkal_xl@wp.pl

Lub skontaktuj się przez formularz